PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 39

Wspomnienia


Emilia Kramsztykowa
Z pamięci, dla pamięci

 

Z mężem Feliksem, ok. roku 1890



Autorka znalazła się w Milanówku podczas okupacji. Pod koniec wojny spisała swoje wspomnienia, sięgające w głąb wieku XIX. Oto ich obszerne fragmenty.



Milanówek 1945

Urodziłam się w roku 1866 jako najstarsza córka moich rodziców, kończę w tym roku 79 lat. Jestem więc bardzo stara, wiem, że lata, a może miesiące mam policzone, ale wzięła mnie ochota o niektórych moich przeżyciach napisać. Czynię więc zadość tej mojej chęci.
Najstarsze moje wspomnienie jest następujące: w owych czasach kobiety stanu mieszczańskiego i dość zamożne uważały, że niewypada1 im karmić niemowląt własną piersią i brały do domu mamki. Moją była niejaka Kasia, ładna, zdrowa i dobra dziewczyna. Miałam lat pięć, gdy miała dom nasz opuścić, gdyż wybierała się zamąż. Ta chwila pozostała mi dotąd w pamięci. Widzę ją zapłakaną, gdy pochylona nad miednicą myje mnie, jak codziennie dokładnie. – Kasiu, dlaczego płaczesz? – pytam się. – Bo od ciebie odchodzę – rzekła, a wtedy i ja się rozpłakałam.
Ojciec mój, który pochodził z bardzo biednej i zacofanej rodziny żydowskiej, dostał się za staraniem wuja swego Izaaka Kramsztyka do tzw. „szkoły rabinów i nauczycieli”2 założonej przez spolszczonych już i po obywatelsku myślących ludzi. Dyrektorem jej był znany działacz Eisenbaum3, a wykładali znani polscy nauczyciele.
Izaak Kramsztyk do 18. roku życia nie mówił prawie popolsku, a wychowywano go arcypobożnie na rabina. Opowiadał mi, gdy dorosłam, następujący wypadek: W przeddzień Wielkanocy żydowskiej szedł do bóżnicy, w kapocie, pejsach i z książką do nabożeństwa, gdy spotkał swego dyrektora Eisenbauma w towarzystwie kilku innych, również już ucywilizowanych przyjaciół. Zatrzymali go i zapytali, dokąd idzie. – Do bóżnicy modlić się – odpowiedział. – A śniadanie jadłeś już? – zapytał jeden z nich. – Śniadanie? – odrzekł zdumiony Izaak – przecież dziś wielki post! – Ależ, chodź z nami – rzekł dyrektor Eisenbaum. Zabrali go do jakiejś knajpy, kazali podać smakowite jedzenie, a młody osiemnastoletni chłopiec nie wytrzymał i jadł z nimi. Lękał się, że Bóg go skarze, ale na sucho mu uszło. Wkrótce też zrzucił kapotę, mówił tylko popolsku i został gorącym polskim patrjotą; był nauczycielem i kaznodzieją w nowozbudowanej synagodze i w roku 1861 miewał piękne patrjotyczne kazania. Władze carskiej wówczas Rosji aresztowały go, przetrzymały parę miesięcy w więzieniu w cytadeli, a potem zesłały na cztery lata na Sybir4. Zostawił żonę i ośmioro drobnych dzieci w biedzie, bo najstarszy syn Stanisław5, późniejszy fizyk, miał wówczas lat osiemnaście. W tych ciężkich warunkach jednak, dzięki zdolnym i dzielnym synom, rodzina jakoś dawała sobie radę, a i ludność polska im też pomagała. Niejaka Dzięgielewska, prosta kobieta ale dobra obywatelka, miała wówczas sklep z mięsem i codziennie, przez cztery lata, dawała im mięso na obiad, a pieniędzy za nie nie brała. Dopiero gdy synowie podrośli i zaczęli zarabiać, dług ten spłacili.
Izaak Kramsztyk po czterech latach zesłania powrócił do rodziny, ale już chorowity. Został agentem ubezpieczeń. Synowie jego wcześnie wzięli się do pracy i zarobków, tak że rodzinie lepiej zaczęło się powodzić. Dwóch z nich zostało lekarzami6, dwóch adwokatami7, jeden dyrektorem fabryki cukru na Ukrainie8, jeden nauczycielem matematyki w prywatnych szkołach polskich, i to tajnie, gdyż w szkołach prywatnych obowiązywał język wykładowy rosyjski. Ów nauczyciel Stanisław Kramsztyk wydał znane podręczniki do matematyki i fizyki. Izaak Kramsztyk umarł mając lat 75, a po śmierci jego synowie wydali zbiór jego kazań w książce9. Te najbardziej patrjotyczne kazania nie były umieszczone, gdyż nie przeszłyby przez ostrą ówczesną cenzurę.
Ojciec mój Władysław Mutermilch10, ukończywszy ową średnią szkołę Eisenbauma, zaczął pracować jako handlowiec i w krótkim czasie dorobił się dobrego stanowiska i sporego majątku. Został później sędzią handlowym. Matka moja Julia z domu Nusbaumówna była idealną, naprawdę niezwykłych zalet kobietą, a przede wszystkim gorącą oraz mądrą matką swych ośmiorga dzieci. Ja jako najstarsza bardzo jej w gospodarstwie i przy wychowywaniu licznego rodzeństwa pomagałam. Małe dzieci niańczyłam, bajeczki im opowiadałam, szyłam dla nich, a gdy zbliżyły się do wieku, gdy trzeba było o nauce pomyśleć – uczyłam je. Co do mnie, to rodzice uważali, że córek nie należy oddawać do rusyfikacyjnych szkół i kształcili nas w domu.

Julia z Nusbaumów Mutermilchowa, matka autorki, ok. roku 1910

Władysław Mutermilch, ojciec autorki, ok. roku 1890

Izaak Kramsztyk, teść autorki, ok. roku 1860


A miałyśmy, ja i moja siostra Natalia, dobrych nauczycieli. Mój wuj, brat matki, późniejszy profesor nauk przyrodniczych w uniwersytecie lwowskim, Józef Hilarowicz11, przeszedł z nami całkowity kurs średniej szkoły. Gdy miałam lat szesnaście, przybyła do Warszawy Marja Konopnicka i zaczęła pracować jako nauczycielka literatury i języka polskiego. Ponieważ miałam wielkie dla poezji polskiej zainteresowanie i mnóstwo książek czytałam, rodzice pozwolili mi, abym przeszła u niej kurs literatury polskiej. Marja Konopnicka wykładała mi przepięknie dzieje polskiej poezji i powieści, wykłady jej streszczałam i miałam przez cale życie spisane w dwunastu zeszytach, które starannie przechowywałam. Dopiero podczas obecnej strasznej wojny zginęły mi wraz ze wszystkim, co posiadałam.
Pod wpływem rewolucyjnego ruchu w Rosji za Mikołaja II rozpoczął się u nas nastrój rewolucyjny. Ponieważ miałam zawsze duże skłonności do nauk, brałam udział w t. zw. tajnym uniwersytecie; wykłady odbywały się w prywatnych mieszkaniach, a wykładali bardzo zdolni i dobrze przygotowani profesorowie. Słuchałam wykładów matematyki u prof. Stanisława Srebrnego, filozofji u Adama Marburga, pedagogiki u J. Wł. Dawida i u innych jeszcze. Biegałam też na tajne zebrania, pomimo że mąż mój uważał, że jest to bardzo niebezpieczne. I tak też było. Wielu z mojej najbliższej rodziny i znajomych wpadało. Dr Zygmunt Kramsztyk, znany okulista i wówczas już niemłody człowiek, wybierał się zagranicę i podanie o paszport napisał nie jak należało po rosyjsku ale popolsku. Zato został aresztowany i przesiedział parę miesięcy w cytadeli. Bratanka nasza Zofja Kramsztykówna, późniejsza doktorowa Mostowska, zato, że w jej mieszkaniu odbywały się tajne polityczne posiedzenia, przesiedziała parę tygodni w ratuszu. Brat mój Wacław Mutermilch za udział w patrjotycznej manifestacji przy pomniku Kilińskiego zesłany został na dwa lata w głąb Rosji. Pozatym przesiedziało wiele innych bliskich nam osób.
Po ukończeniu lat osiemnastu zaproponowałam ojcu mojemu, że chcę jechać na uniwersytet do Paryża lub Szwajcarii. Ojciec mój nie rozumiał jeszcze wówczas pędu młodych kobiet do wyższych studjów i odpowiedział na to tak: „Chcesz jechać, to jedź, ale ja na to łożyć nie będę. Przyszłość młodych kobiet jest stać się dobrą żoną i dobrą matką”. Muszę przyznać ze wstydem, że wobec tych słów ojca mojego, który był dość despotycznego usposobienia, przestałam marzyć o wyższych studjach, ale za to zajęłam się moimi braćmi, którzy uczęszczali do wyższych klas rosyjskich gimnazjów. Ojciec mój oddał ich do szkół rosyjskich, gdyż inaczej groziłaby im sześcioletnia służba wojskowa. Rozumie się, że język polski traktowany był tam po macoszemu, tak że uważałam za mój święty obowiązek zapoznać ich z dziełami Mickiewicza, Słowackiego, Konopnickiej, Orzeszkowej. Oni w zamian uczyli mnie matematyki i fizyki. Dwaj starsi moi bracia uczęszczali do II rosyjskiego gimnazjum, gdzie rządził osławiony dyr. Troicki. Miał on zwyczaj zachodzić wieczorami do mieszkań uczniów, aby sprawdzić, czy są dostatecznie lojalni. Pewnego wieczoru około dziesiątej, gdy siedziałam z braćmi i czytaliśmy głośno „Pana Tadeusza”, nagle dzwonek u drzwi wejściowych. Gdy ojciec otworzył, bracia moi usłyszeli głos dyr. Troickiego. Szybko schowaliśmy książkę pod poduszkę i gdy dyrektor wszedł, bracia uczyli się z podręcznika literatury rosyjskiej.
Gdy kończyłam 15. rok życia, przeszłam ciężkie chwile pogromu żydów w Warszawie w roku 1881. Dnia tego byłam z siostrą i nauczycielką w Saskim Ogrodzie, gdy spotkałyśmy ojca, który kazał nam natychmiast wracać do domu. Pogrom zaczął się w ten sposób, że ludność modliła się w kościele Św. Krzyża, bo była to Niedziela, nagle rzuciła się na przechodzących żydów, poczęła ich tłuc, ranić, rozbijać ich sklepy, pruć pierzyny i poduszki i. t. p. Wypadek ten zrobił na mnie wstrząsające wrażenie. Długi okres tak byłam przygnębiona, że rodzice moi wezwali lekarza, myśląc, że jestem chora. Powoli otrząsnęłam się z apatii i zaczęłam rozumieć, że przeżyte chwile nietyle były winą polskiej, ciemnej ludności, ile wspólnego naszego wroga t. j. rosyjskiego reżimu.
Kiedy skończyłam rok 20. zaczął starać się o moją rękę cioteczny brat mojego ojca Feliks Kramsztyk. Spodobaliśmy się sobie, przytem wyrosłam w kulcie dla rodziny Izaaka Kramsztyka. Pobraliśmy się i przeżyli z sobą szczęśliwych lat 30. Mój mąż był znanym w Warszawie adwokatem, nie tylko ze zdolności w swym fachu, ale też napisał i wydał kilka książek prawno-społecznych. Mieliśmy troje dzieci: najstarszą córkę Janinę12 i dwóch synów: Józefa13 i Andrzeja14.
W roku 1905 młodzież polska samorzutnie opuszczała gimnazja rosyjskie. Pewnego dnia, gdy syn nasz Józef był w czwartej klasie, dano nam znać o jakichś wypadkach w szkole. Pobiegliśmy tam na ulicę Nowolipki i byliśmy świadkami, gdy cała młodzież gwałtownie opuszczała gmach szkolny głośno wołając: „Koledzy, krew robotnika polskiego leje się po ulicach z broni rosyjskich żołnierzy, a my tu w moskiewskiej szkole. Nigdy już tu więcej nie powrócimy.” I tak się stało.
Gdy ruch rewolucyjny w Rosji i w kraju naszym osłabł, pozwolono w Polsce otworzyć szkoły średnie prywatne, ale bez praw wojskowych, tak że młodzież ukończywszy je musiała składać pełnogimnazjalny egzamin. Syn nasz Józef po zdaniu takiego egzaminu wyjechał na uniwersytet do Heidelberga na wydział matematyczny. Ukończywszy go powrócił do Warszawy i został nauczycielem szkół średnich, przytem wydał kilka prac swego fachu. Młodszy syn Andrzej był o tyle szczęśliwszy, że gdy doszedł do wieku szkolnego mógł wstąpić do tak upragnionego polskiego gimnazjum. Uczył się b. dobrze, a ukończywszy średnią szkołę wyjechał do Berlina, do wyższej szkoły handlowej. Najstarsza córka nasza Janina ukończyła znaną pensję Jadwigi Sikorskiej, później wyjechała na rok do Paryża, gdzie poważnie zajmowała ją literatura i malarstwo i w tem się kształciła. Od wczesnego dzieciństwa miała łatwość rymowania i wielką miłość do polskiej literatury, którą na skutek ciągłych czytań doskonale poznała. Bardzo dobrze też tłomaczyła poezję z różnych języków, z francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego, i wydała te przekłady w książce p.t. „Z obcych pieśni”15. Mając lat 22 wyszła zamąż za adwokata Kazimierza Hartmana i miała jednego syna Stanisława16.
Syn nasz Józef, który w ogóle był zawsze dość wątłego zdrowia, zapadł ciężko na płuca i pomimo długiego leczenia w Meranie a później w Otwocku zmarł w 42. roku życia... Mąż mój podczas pierwszej światowej wojny zapadł na panującą wówczas epidemię t. zw. hiszpankę i po krótkiej chorobie zmarł... Odtąd skończyły się dla mnie lata szczęśliwego życia, po dwu tak ciężkich ciosach...
Ponieważ młodszy mój syn Andrzej niewiele jeszcze zarabiał, bo wstąpił w Warszawie na prawny wydział uniwersytetu, trzeba było pomyśleć o materjalnej stronie życia. Miałam wówczas ładne i wygodne mieszkanie przy ulicy Boduena. Zaczęłam w nim prowadzić mały pensjonat na kilka osób. Sporo pracowałam, bo oszczędnie, ale przyzwoicie dom prowadziłam. Mieszkało wówczas u mnie kilka znanych i sympatycznych osób jak pułkownik Ścieżyński, malarz i ilustrator Kamil Mackiewicz, kilka dziewcząt z prowincji, które w Warszawie do szkół uczęszczały. Pensjonacik ten funkcjonował przez lat 12, a gdy syn mój Andrzej ukończył wydział prawny na uniwersytecie i został adwokatem, przytem ożenił się17 i miał córeczkę18, musiał pomyśleć o mieszkaniu, a wówczas była to w Warszawie b. trudna sprawa. Zamknęłam wówczas mój pensjonacik, a Andrzej z rodziną zamieszkał u mnie na Boduena i tak przemieszkaliśmy razem lat 12 do nieszczęsnej wszechświatowej wojny.
Na jakiś czas przed wojną i u nas, niestety, odzywały się dość liczne głosy uznające okropne ówczesne idee faszyzmu i rasizmu. Były to dla mnie przeżycia ciężkie; prowadziłam na te tematy rozmowy i dyskusje z różnymi osobami, nawet z ludźmi bliskimi sobie, którzy uważali Hitlera za nowego jakiegoś wspaniałego apostoła, a jego idee za przepiękne. I u nas, niestety, idee te doprowadziły do wstrętnych rozruchów po uniwersytetach i pogromów żydów w różnych Przytykach.
Rozumie się, że było wielu innego zdania. Miałam przez całe życie serdeczną przyjaciółkę Gabryjelę Stamirowską, siostrę19 znanych patrjotów z czasów Piłsudskiego. Gdyśmy, ludzie niearyjskiego pochodzenia, padli pierwsi ofiarą walki z Niemcami, gdy zaczęli nas rabować, aresztować, zabraniali wchodzić do restauracji i kawiarni, kazali nosić opaski na ramionach, wtedy pani Stamirowska nieraz mówiła: „Żaden dobry Polak nie powinien przestąpić progów tych zakazanych zakładów, a cała ludność powinna włożyć opaski”.
Ponieważ zaczęto tu chwytać młódź naszą, była ona zmuszona uciekać ze stolicy. Tak i syn mój Andrzej wyszedł z Warszawy i udał się do Lwowa, który znalazł się pod okupacją rosyjską. Andrzej przebył tam parę miesięcy, ale zostawił w domu żonę i córkę, przytem Niemcy zaczęli się zbliżać do Rosji, powrócił więc i zaczął się dla nas okres nie do opisania. Przede wszystkim kazano nam wyprowadzić się z mieszkań, domy, własność niearyjczyków, zostały oddane specjalnym komisarzom, tak że Andrzej z rodziną udał się do małej miejscowości, Kobyłki pod Warszawą. Córka moja i zięć również musieli się z Warszawy wynosić, zabrali mnie z sobą i przenieśliśmy się do letniska Milanówka, gdzie dotąd się znajdujemy, pomimo wielu ciężkich chwil tu przeżytych. Syn mojej córki Stanisław, który po skończeniu wydziału matematycznego pracował w fabryce w Tomaszowie, potem, zmuszony wskutek działań wojennych stamtąd wyruszyć, również udał się do Lwowa, gdzie na wydziale fizykomatematycznym studjował przez dwa lata. Niestety, wszystko się urwało, gdyż zaczęli zbliżać się Niemcy. Ci więc, którzy tam znaleźli jakie takie warunki życia, zmuszeni byli uciekać. Wnuk mój Stanisław przybył do rodziców swych do Milanówka i otrzymał później jakąś posadkę w Warszawie, ale po paru miesiącach Niemcy go aresztowali i umieścili w słynnym więzieniu, t. zw. Pawiaku20. Po paru miesiącach ciężkiego więzienia udało mu się stamtąd wydostać, powrócił więc do nas do Milanówka, ale dobrze chory na t. zw. furunkuloz. Musiał poddać się wreszcie operacji i to zrobionej przez chirurga w nocy, przy słabym oświetleniu lampki naftowej.
Było nam tu początkowo całkiem nieźle. Mieliśmy własne mieszkanie, trochę własnych mebli i znaleźliśmy tu również takich samych uchodźców, jakimiśmy byli, i z którymi zaprzyjaźniliśmy się. Najgorsze było to, że nie było sposobu zarobkować i długi czas żyło się ze sprzedaży mebli, trochę biżuterji, którą się jeszcze posiadało, z ubrań mniej koniecznych i. t. p. Ale nastąpiła chwila, gdy wszystko niekoniecznie potrzebne skończyło się.
Miałam jeszcze na własność część domu po rodzicach przy ul. Zielnej i chociaż tego rodzaju tranzakcje były niezmiernie trudne i rzadkie, gdyż domami zarządzali wyznaczeni przez Niemców komisarze, tak długo namawiałam dzieci moje, żeby spróbować sprzedać tę moją część domu, że wreszcie zgodzili się i interes ten udał się, chociaż otrzymałam pewnie dziesiątą część wartości. Mieliśmy więc pod tym względem na przeszło rok jaki taki spokój.
Ale zaczęły się nowe ciosy. Gestapowcy chwytali pozostałych w Warszawie najbliższych moich krewnych: braci, bratanków, siostrzeńców, tak że z rodziny mojej zamordowali kilkanaście osób. Tu w Milanówku zaczęły się również ciężkie czasy. Przede wszystkim musieliśmy zaopatrzyć się w t. zw. Kennkarty, które za pieniądze się dostawało. Oddziały żandarmów niemieckich zaczęły chodzić po domach i chwytać mężczyzn; zabierali ich do różnych Oświęcimiów, Treblinek i innych miejsc, z których mało kto zdrów i cały powracał.
W ogrodzie młodzi mężczyźni w nocy dyżurowali i gdy nad ranem zauważali zbliżanie się oddziału żandarmów, dawali znać mieszkańcom domów tamecznych. Była wtedy w tym wspólnym ogrodzie wykopana jama w ziemi i tam ukrywali się po parę godzin młodzi ludzie i młode dziewczęta i to podczas zimy, aby nie wpaść w ręce zbójów. Pomimo to co pewien czas chwytali żandarmi na ulicy młodszych ludzi, co delikatnie nazywano „łapankami”. Po wybuchu powstania w Warszawie mieszkało u nas z dziesięć osób wypędzonych ze stolicy. Raz złapali żandarmi wnuka mego Stanisława oraz czasowo mieszkającego siostrzeńca St. Mostowskiego21 i prowadzili na stację kolejową, aby ich wywieźć do jakichś obozów. Szczęśliwie udało im się ukryć, zmylić czujność Niemców i powrócili do rodzin swych. I innym znajomym nieraz się takie ucieczki udawały.
Ciężkie przeżycia padły na syna mego Andrzeja i jego rodzinę. Ponieważ w Kobyłce zaczęli ludzi takich chwytać, wysyłać do obozów do najcięższej pracy lub po prostu zabijać, Andrzej pozostawił tam wszystko, co miał i uciekł z rodziną do Warszawy. Tu natknęli się na bandytów Polaków, którzy ich doszczętnie obrabowali. Wyciągnęli im z kieszeni te trochę pieniędzy, które jeszcze posiadali przy sobie, zabrali zegarki, ściągnęli z ramion marynarki i płaszcze, tak że zostali po prostu bez niczego. Noc zapadała, a nie było gdzie się skryć. Noc tę spędzili na gołej ziemi w lesie. Nie wiedząc, gdzie się podziać, przybyli do nas do Milanówka w stanie okropnym. Rozumie się, że ich zatrzymałam, uspokoiłam, jak mogłam, i przebyli u nas parę tygodni, a że było niebezpieczne dla wszystkich trzymać niemeldowane trzy osoby na stałe, udało się otrzymać mojej synowej i wnuczce jakieś mieszkanko, a Andrzej, który po tych fatalnych przejściach nie wyszedł ani razu z domu przez prawie dwa lata, pozostał u nas.
W tym miejscu mam za święty obowiązek napisać, że różne osoby, dawni znajomi i koledzy Andrzeja, dowiedziawszy się o ich losach okazali wielką pomoc skierowawszy ich do polskiej organizacji22, która się gorliwie nieszczęsnymi zajęła. Przedewszystkiem dano im trochę pieniędzy, trochę pościeli, trochę koniecznego ubrania, a między różnemi osobami najwięcej uczynili – znany literat wraz ze swą małżonką Jarosław Iwaszkiewicz23, którzy w pobliżu Milanówka mieli małą posiadłość, ksiądz Kolasiński24 z Podkowy Leśnej, były dyrektor ruchu i kolega pan Godycki25, były dyrektor ogrodu zoologicznego w Warszawie pan Żabiński i inni jeszcze.
Można sobie wyobrazić, jakeśmy odetchnęli po oswobodzeniu kraju. Syn mój Andrzej, który przez dwa lata nie opuszczał mego pokoju w Milanówku, poczuł się bezpiecznym i wolnym człowiekiem. Zabrał żonę i córkę i przeniósł się do Łodzi, szczęśliwie ocalonej i niezniszczonej przez Niemców. Otrzymał tam przy województwie pracę zgodną z jego fachem i przygotowaniem. Wnuk mój Stanisław, zdolny i pracowity młody człowiek, zajął się pracą nauczycielską, a mianowicie prywatnemi lekcjami matematyki i fizyki dla młodzieży, która pozbawiona była przez lat prawie sześć nauki szkolnej. Otrzymał też pracę w swej specjalności w liceum tutejszym w Milanówku.



Do druku podali i przypisami opatrzyli prawnukowie:
Krzysztof Prochaska z Łodzi i Hanna Bartoszewicz z Brwinowa.
Zdjęcia pochodzą ze zbiorów rodzinnych.



1) W tekście zachowano pisownię oryginału.

2) Warszawska Szkoła Rabinów powstała w roku 1826. Izaak Kramsztyk (1814-1889) był jej uczniem, a później wykładowcą Talmudu. Jak pisze Michał Strzemski („Znak” nr 339/340, 1983): „Większość wykładowców należała do przedstawicieli Haskali (Oświecenia żydowskiego)”.

3) Antoni Eisenbaum (1791-1852) – pedagog, redaktor, wydawca, reprezentant ruchu oświeceniowego, emancypacyjnego i asymilatorskiego wśród Żydów.

4) Był to rok patriotycznych manifestacji. Izaak Kramsztyk, ich aktywny uczestnik, wzorem duchownych katolickich zamknął synagogę.

5) Stanisław Kramsztyk (1841-1906) – fizyk, przyrodnik, popularyzator nauki; opracował cały dział przyrodniczy w „Encyklopedii Powszechnej Mniejszej” i „Encyklopedii Powszechnej Ilustrowanej” Orgelbranda oraz dział astronomii i fizyki w „Wielkiej Encyklopedii Ilustrowanej”.

6) Julian Kramsztyk (1851-1926) – lekarz pediatra, społecznik, publicysta, ordynator oddziału chorób wewnętrznych w szpitalu dla dzieci żydowskich. W roku 1880 zorganizował dla studentów pierwszy systematyczny kurs wykładów z pediatrii. Ojciec malarza Romana Kramsztyka Zygmunt Kramsztyk (1849-1920) – lekarz okulista, publicysta, redaktor, wydawca medyczny, badacz literatury (autor książki „Bohaterowie Pana Tadeusza”). Lekarz naczelny Szpitala Starozakonnych w Warszawie. Inicjator założenia ogrodu zoologicznego w Warszawie.

7) Feliks Kramsztyk (1853-1918) – adwokat, publicycta i wykładowca, prekursor prawa pracy w Polsce, radca prawny spółki „Lilpop, Rau & Loewenstein”. Marceli Kramsztyk (1848-1906) – adwokat w Płocku i Warszawie.

8) Jakób (1845?-1891), „administrator Buraczano-Cukrowej Fabryki” (z aktu zgonu).

9) „Kazania Izaaka Kramsztyka”, Kraków 1892, Skład Główny w księgarni Gebethner i Spółka. Były to pierwsze kazania wygłaszane w synagodze w języku polskim. Izaak Kramsztyk przełożył też i objaśnił fragmenty Talmudu („Talmud”, Drukarnia Gazety Polskiej, 1869; reprint: WAiF, 1990).

10) Władysław Mutermilch – kupiec, generalny reprezentant Towarzystwa Ubezpieczeniowego Salamandra, założyciel domu handlowo-komisowego w Warszawie.

11) Józef Nusbaum-Hilarowicz (1859-1917) był pierwszym w Polsce zoologiem ewolucjonistą a także niestrudzonym popularyzatorem idei Darwina.

12) Janina z Kramsztyków Hartmanowa urodziła się w 1888 w Warszawie, zmarła w 1960 we Wrocławiu.

13) Józef Kramsztyk (1890-1932) z wykształcenia fizyk, z zamiłowania tłumacz, przełożył m.in. „Dziadka do orzechów” E.T.A. Hoffmanna i I tom „Czarodziejskiej góry” T. Manna. Poetyckie z nim zabawy wspomina Julian Tuwim w „Pegazie dęba”.

14) Andrzej Kramsztyk urodził się w 1895 w Warszawie, zmarł w 1969 w Łodzi. Z zawodu był adwokatem.

15) Janina Kramsztykówna, „Z obcych pieśni”, Warszawa 1914. Jej poetyckie przekłady ukazały się także w „Literaturze na świecie” (wiersze Baudelaire'a), w antologii „Dwa wieki poezji rosyjskiej” (wiersz Lermontowa), a także w PMK nr 26/27 (wiersze Heinego).  

16) Stanisław Hartman urodził się w Warszawie w 1914, zmarł we Wrocławiu w 1992. Matematyk, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, działacz Towarzystwa Kursów Naukowych i Solidarności (internowany w stanie wojennym).

17) z Ireną z Zylberminców (1898-1980).

18) Joannę, urodzoną w 1926, późniejszą Leonową Prochaskową. Joanna Prochaska mieszka w Łodzi.

19) prawdopodobnie Kazimierza Stamirowskiego (1884-1943) – pułkownika, ułana Legionów Polskich, adiutanta Naczelnego Wodza.

20) „Wspomnienia z Pawiaka” opublikował po latach w „Więzi” (nr 5/169, 1972).

21) Andrzej Stanisław Mostowski (1913-1975) został światowej sławy uczonym, autorem fundamentalnej „Logiki matematycznej”.

22) Chodzi zapewne o Żegotę.

23) Ślad tej pomocy odnajdujemy w „Notatkach 1939-1945” – pod kryptonimem „Janek” (tytułowa postać jednego z opowiadań) pisarz ukrył Joannę Kramsztykównę. Po wojnie Andrzej Kramsztyk, z wdzięczności za pomoc ofiarowaną rodzinie, podarował Iwaszkiewiczom olejny obraz Romana Kramsztyka (akt kobiecy, wiszący dziś w stawiskim domu w pokoju naprzeciw biblioteki).

24) Ks. Bronisław Kolasiński (1982-1945), pierwszy proboszcz parafii podkowiańskiej.

25) Stanisław Antoni Ćwirko-Godycki (1894-?) – od roku 1921 dyrektor Towarzystwa Księgarni Kolejowych „Ruch”.




 <– Spis treści numeru