PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 35-36

Zofia i Roman Witkowscy


Zofia i Roman Witkowscy

Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt im. Zofii i Romana Witkowskich na Polesiu przy ul. Brwinowskiej 48 istnieje od 26. lat.
Wszystko zaczęło się w 1976 roku. Metr kwadratowy nieużytków w pobliżu Milanówka kosztował wtedy 15 złotych. Pierwotna 500. metrowa działka znacznie się rozrosła, i choć dziś łącznie z pasem ochronnym ma 22 tys. m i około 260. lokatorów, to nadal prowadzi do niej polna droga.
Schronisko oraz jego fundament materialny, jakim jest Fundacja im. 120–Lecia Towarzystwa Ochrony Zwierząt założona w 1984 roku przez małżonków Zofię Krzysztofowicz i Romana Witkowskich, powołano do życia w konkretnie ustalonym celu. Miało być i jest nim zapewnienie dożywotniej opieki zwierzętom, których właściciele zmarli, bądź którym ciężka choroba nie pozwala na dalsze zajmowanie się pupilem. Jest to chyba jedyne takie schronisko. Tu nie usypia się zwierząt (poza beznadziejnie chorymi) i często psy dożywają nawet 18 lat.
Wizyta u pani Henryki Kęski, kierowniczki schroniska napawa i optymizmem, i smutkiem. Optymizmem, gdy widać zaangażowanie i serce poświęcane przez pracowników schroniska zwierzętom; smutkiem, gdy usłyszy się powody, dla których mają tyle pracy. A miało być tak pięknie... Co z tego, skoro, jak mówi Pani Henryka, ludzie przywiązują zwierzęta przed schroniskiem i zostawiają, bądź nawet przerzucają w nocy przez płot.
Państwo Witkowscy, wieloletni członkowie Ligi Ochrony Przyrody, cały majątek swojego życia zapisali założonej przez siebie fundacji. A było tego niemało. Kwota 9 mln 200 tys. złotych (8 mln ze sprzedaży willi w Śródborowie) tworzyła imponującą jak na 1984 rok sumę. Ponadto początkowy 500. metrowy areał ziemi pod schronisko powiększyli, kupując przylegające doń działki, do powierzchni 22 tys m.kw. Pani Zofia objęła funkcję prezesa zarządu fundacji, a dożywotnimi członkami zostali: pan Roman Witkowski, redaktor Ewa Andruszewicz, aktorka Krystyna Sienkiewicz i na okres 4–letniej kadencji — prezes TOZ Janusz Sokołowski. Ponadto zapisali fundacji w testamencie prawo własności należącej do nich części kamienicy przy ul. Pilickiej 13 (gdzie mieszkali) wraz z całym posiadanym dobytkiem. Ówczesne przepisy nie pozwalały na finansowanie działalności fundacji z oprocentowania wkładu, więc pieniądze, choć niemałe, zostały dawno rozdysponowane. Kierownictwo schroniska objęła wówczas pani Irena Niemczyk, do dziś mieszkająca obok niego. Dziś fundacja, której prezesem zarządu jest właśnie Krystyna Sienkiewicz, uzyskuje środki z dobrowolnych wpłat na konto oraz z wynajmu lokali przy ul. Pilickiej. Jak niewielkie są to fundusze, wie najlepiej pani Henryka, która samodzielnie szuka możliwości finansowania schroniska wśród tych, którzy mogą pomóc. A z tym, jak wiadomo, nie jest łatwo.
Pani Zofia z domu Zengel przyszła na świat w Stanisławowie (obecnie Iwano–Frankowsk na Ukrainie) w 1901 roku. Była najstarsza wśród trojga rodzeństwa — bracia: Wilhelm (uczestnik walk pod Monte Cassino) oraz Tadeusz, inżynier architekt (zginął w Powstaniu Warszawskim). Rodzice Pani Zofii byli właścicielami trzech górskich pensjonatów w Diłoku, Worochcie i Jaremczu. Jeszcze w 1939 roku zdążyli otworzyć willę–pensjonat w Śródborowie i przyjąć pierwszy turnus wczasowiczów. Jednak w pierwszych dniach wojny na werandę willi spadła bomba i pensjonat nie został ponownie otwarty.
Zofia wcześnie wyszła za mąż, lecz dopiero co zawarte małżeństwo z młodym Ukraińcem przerwała jego tragiczna śmierć. Dom rodzinny opuściła w 1920 roku i przeniosła się do Warszawy, gdzie zamierzała poświęcić się karierze scenicznej. Z myślą o tym uczęszczała na kursy dramatyczne p. Hryniewieckiej w Alejach Jerozolimskich. W tym czasie była już żoną pewnego Austriaka, który nie podzielał jej aktorskich pasji uważając, że miejsce kobiety jest w domu. Postawił na swoim, jednak konflikt małżonków okazał się na tyle poważny, że małżeństwo zakończyło się rozwodem oraz wyjazdem eks–męża do swej ojczyzny. Pani Zofia nie powróciła już do prób teatralnych, lecz fascynacja światem strojów i kostiumów w niej pozostała. Otwiera „Parisette” — ekskluzywny sklep przy ul. Nowogrodzkiej 18 z eleganckimi kapeluszami. Cenią go i zaopatrują się w nim modne damy, dyplomaci i śmietanka towarzyska przedwojennej Warszawy. Sklep uznawany jest za najelegantszy i najmodniejszy w tej części Europy.
Po raz kolejny wychodzi za mąż, a jej wybrankiem zostaje hrabia Stanisław Krzysztofowicz (tego nazwiska używać będzie łącznie z Witkowska). Wrzesień 1939 roku i wybuch II wojny światowej całkowicie odmienia dotychczasowe życie pani Zofii. W „Parisette” uderza bomba i niszczy sklep, a pan Stanisław wyrusza na wojnę. Nie wraca. Wprawdzie nie figuruje w wykazach poległych, lecz wszelkie próby odnalezienia go spełzają na niczym. Zawodzi nawet Czerwony Krzyż. Pani Zofia wyjeżdża do Zakopanego i, by przetrwać, pracuje tam u Niemca. Po latach, kiedy Zofia jest już żoną Romana Witkowskiego, spotyka zaginionego męża w Anglii. Okazuje się, że on też jej szukał i nie mógł odnaleźć. Jest ponownie żonaty.
Po wyzwoleniu Warszawy pani Zofia powraca do zniszczonego miasta i otwiera kawiarenkę na Placu Trzech Krzyży. Bywa u niej przeważnie świat aktorski i literacki. Po upływie około dwóch lat zaczyna remontować budynek przy ul. Marszałkowskiej, w którym między innymi mieściła się restauracja „Bukiet”. Zamiłowanie do mody oraz rachuby, że bez względu na ustrój warszawianki będą chciały być modne sprawiają, że pani Zofia zakłada dom mody „Parisette”, gdzie projektuje i sprzedaje ubiory. Na przełomie 1948 i 1949 roku organizuje w Hotelu Polonia w Warszawie pierwsze powojenne pokazy mody. „ Parisette” znów staje się miejscem, gdzie ubierają się aktorki i ludzie z towarzystwa.
Wraz z nadejściem okresu stalinizmu władza uderzyła w prywatną przedsiębiorczość i nakazała w ciągu pięciu dni zlikwidować firmę. „Parisette” wraz z wahaniami nastawień władzy do „prywaciarzy” odradzało się na ul. Wspólnej, by od 1957 do śmierci pani Zofii w 1993 roku znaleźć się na ul. Zielnej 4 (pawilon 22). Kupowały tu kapelusze różne znakomitości, a wśród nich Hanka Bielicka i Mieczysława Ćwiklińska. Nic dziwnego, skoro wzory pani Zofia sprowadzała z samego Paryża.
Jeszcze w „Parisette” na Marszałkowskiej pani Zofia podnajmowała pokoik zaadaptowany na kancelarię adwokatowi, panu Romanowi Witkowskiemu. Wybór najemcy okazał się szczęśliwy. Pobrali się w 1949 roku.
Pan Roman, rocznik 1903, rodowity warszawiak, jak sam zawsze podkreślał, pochodził z rodziny kupieckiej. Interesy rodzinne szły na tyle dobrze, że i jemu i jego rodzeństwu — Janowi i Antoninie zapewniono dobre i kosztowne wykształcenie. Młodszy brat Jan ukończył medycynę, zaś pan Roman został adwokatem. Wcześniej ukończył gimnazjum im. Jakuba Górskiego w Warszawie, z którym zresztą związany był do śmierci. Przeszedł także Szkołę Podchorążych Artylerii w Grudziądzu. We wrześniu 1939 roku właśnie jako artylerzysta 14. pułku artylerii konnej wyruszył na front. Otarł się o Katyń. W drodze do sowieckiej niewoli, z transportu za paczkę papierosów wykupił go weterynarz. Od tamtej pory powtarzał, że ceni każdego weterynarza. Po wojnie został cenionym adwokatem. Był między innymi kierownikiem Zespołu Adwokackiego na ul. Puławskiej 12.
Zanim poznał panią Zofię, był dwukrotnie żonaty. Z drugiego małżeństwa miał dwóch synów: Andrzeja i Maćka. Zresztą właśnie Maciek przez pewien okres po śmierci pani Zofii prowadził „Parisette”.
Pan Roman odszedł w swoim ukochanym miejscu. Zmarł podczas wystąpienia na zjeździe absolwentów gimnazjum Górskiego w 1988 roku.
Małżonkowie Witkowscy pozostawili po sobie miejsce, w którym dom mieści obecnie około 200 psów i 60 kotów. Właśnie dom, gdyż pracownicy po wypuszczeniu na wybieg psów (bezimienne Sonie i Misie mieszkające koedukacyjnie) potem zawracają je do boksów słowami: „do domu” a nie: „do budy”.


Gorąco dziękuję państwu Danucie i Wojciechowi Górkom, pani Marii Morawskiej, panu Andrzejowi Morawskiemu oraz pani Henryce Kęsce, bez których pomocy tekst ten by nie powstał.



Łukasz Atkonis,
fot. Michał Hetmanek („Za i przeciw”)




 <– Spis treści numeru