PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 73

Krystyna Michałowska

O moim ojcu i Podkowie


Opowieść wysłuchana przed kilkunastu laty upamiętnia dziś nie tylko Ojca, ale i Córkę…

Miałam dawno ten plan, aby opowiedzieć o moim ojcu, Tadeuszu Baniewiczu, i przypomnieć, jaką rolę odegrał przy powstawaniu Podkowy. To mu się należy. Przecież gdyby nie było EKD, Podkowa by się nie rozwinęła: nabywcy działek pojawili się, kiedy ruszyła kolej. Mój ojciec był człowiekiem niesłychanie zdyscyplinowanym w stosunku do siebie i domagał się dyscypliny od swoich pracowników. Wymagał, ale za to dbał o ich podstawowe sprawy. Wszystkie stacje musiały być utrzymane w należytym porządku, wszystkie szczegóły dopilnowane. Chciałabym bardzo podkreślić i dać nawet pewien przykład do postępowania obecnego, że co się robi, należy robić porządnie, solidnie, według wzorów europejskich, nie cofać się, tylko przeć naprzód. Mój ojciec był człowiekiem europejskim, to znaczy swoim zawodem się interesował i stykał z nim w rozwiniętych krajach, brał przykłady, jak to powinno się dziać naprawdę, przenosił je do Polski, a Podkowę miał specjalnie w sercu.

Kolejka w tamtych czasach była ekskluzywna. Miała zupełnie inny wygląd niż dojazdowe koleje warszawskie. Było też zupełnie inne umundurowanie: mundury brązowe z czerwonym lampasikiem i czapkami wzorowanymi na francuskich rondelkach. W zachowaniu obsługi obowiązywały przede wszystkim porządek, punktualność, grzeczność. Każdy wagon miał swojego konduktora. Kierownik pociągu z pierwszego wagonu sprawdzał, czy pasażerowie są dobrze rozsadzeni. Zawiadamiano o nadejściu kolejki o dwie stacje naprzód. Na poszczególnych stacjach Podkowy: Głównej, Wschodniej i Zachodniej (jak wyglądały te stacje, to osobna opowieść) stał umundurowany człowiek, nie z EKD, tylko z Urzędu, który patrzał, kto wysiada z pociągu. Jeżeli ktoś sobie życzył, był przez niego odprowadzany do domu. Ci ludzie mieli także obowiązek pilnowania lasu. Główną cechą mojego ojca była punktualność. Ludzie nastawiali sobie zegarki według godzin przyjazdu i odjazdu kolejki, która była jedynym połączeniem z Warszawą. Przecież wtedy nie było żadnych samochodów, żadnych dróg. Nie było też żadnych przywilejów. Tatuś z teczuszką codziennie szedł do kolejki. Wewnątrz niej było zgrane towarzystwo i było wiadomo, kto na którym miejscu siądzie i z kim będzie rozmawiał. Można było spotkać Iwaszkiewicza, Toeplitza czy Młynarskich. To stwarzało taki stosunek do kolejki, że tu można powołać się na Iwaszkiewicza, który pisał: „kolejunia nasza”.

W czasach wojennych powstał w Grodzisku oddział gospodarstwa domowego. To znaczy były właściciel majątku prowadził całe gospodarstwo służące do organizowania posiłków dla pracowników EKD, którzy mieli sypialnię koło Grodziska i drugą koło Włoch, i mogli tam dostać pożywienie. A w najgorszym czasie wojennym gospodarstwo prowadziło hodowlę świń i korzystały z tego również rodziny. W tym czasie EKD zatrudniała więcej ludzi, niż należało. Pracowały najrozmaitsze osoby. Mój ojciec znał dobrze niemiecki, a musiał mieć Treuhändera. Ten Treuhänder był z zawodu kolejarzem i zobaczywszy, jak ta instytucja tutaj działa, nie robił na złość ani przykrości, tylko przeciwnie: raczej pomagał przy wyciąganiu ludzi z łapanek czy przy zdobywaniu różnych materiałów. Smutno to się skończyło dla tego pana — został zastrzelony na stacji przez Polaków. Wówczas przeżyłyśmy straszne chwile z mamusią, bo byłyśmy pewne, że przyjdą zabrać ojca.

Ojciec należał także do komitetu budowy tutejszego kościoła i prowadził rozmowy w tej sprawie z kardynałem Kakowskim, a także pomagał w zdobywaniu materiałów budowlanych. Przypominam, że schody pochodzą z cerkwi, która stała na placu Saskim. Jeździł również do Lwowa, by rozmawiać z Rosenem w sprawie fresku i witraży.

Wcześniej przyjeżdżaliśmy dużą koleją do Brwinowa, a końmi tutaj, do Podkowy. Byłam przy poświęceniu figurki Matki Boskiej. Poświęcał ją ks. Kawiecki z Brwinowa, nie ks. Kolasiński. I pamiętam, jak opowiadał, co się tu działo za jego pamięci, jak się polowało, jakie dziki, sarny i rozmaite inne stworzenia były w tym miejscu, gdzie są teraz budynki. Figura została postawiona i poświęcona jesienią. Ksiądz przyjechał bryczką w białe konie. Niewiele było ludzi obecnych, między innymi pan Regulski. Matka Boska miała wówczas w swoim sąsiedztwie może dwa, trzy domy. Jest to dzieło znanej rzeźbiarki Janiny Broniewskiej. Znalazłam jej nazwisko w encyklopedii, choć ta rzeźba nie figuruje wśród wspomnianych realizacji jej autorstwa. Rzeźba była naturalnego koloru, sądzę, że z piaskowca — przecież mieliśmy piękne piaskowce. Nigdy nie była malowana. Na zimę osłaniano ją budką z drewna, by nie narażać jej na zniszczenie. Była otoczona skwerkiem i barierką.

Wcześniej, bywając w Podkowie, i później, gdy już w niej mieszkaliśmy, chodziliśmy do Kasyna. Była tam znakomita restauracja, tańce i brydż, a towarzystwo z Warszawy przyjeżdżało bardzo chętnie, mimo że nie było takiego łatwego dojazdu samochodem jak dziś. I to było na takim poziomie, jak można sobie wyobrazić, w najlepszym guście europejskim.

Chcę powiedzieć jeszcze o jednej rzeczy — o naszym domu. Mój ojciec miał to w naturze, że jak coś robił, to solidnie. Nasz dom był zbudowany nadzwyczaj solidnie. I to nie w ten sposób, że... ach, mam sumę pieniędzy, więc lokuję ją w budowę. To było z wielkim trudem robione na pożyczkach, wekslach rozmaitych, sprzedaży kawałków tego terenu od strony Owczarni. No i skutek jest taki, że dom ma siedemdziesiąt lat i jeszcze się trzyma.

W obecnym czasie, kiedy wszystko idzie ku rozbudowie, Podkowa staje się unikalnym obiektem. Trzeba się rozejrzeć, jak wygląda otoczenie Warszawy, jak dawne pola czy nawet zadrzewione ogrody nikną pod budowę fabryk czy obiektów użyteczności. Nasza odległość — 30 km, droga nie jest najlepsza, ale miejmy nadzieję, że się poprawi — stanowi dla Warszawy atrakcję. Tymczasem spotykam się z tym, że każdy jest zadowolony, że ma domek z ogródkiem, odgrodzony płotem i może się odseparować od wszystkiego. Co mu zostaje? Siedzieć przed telewizorem? Patrzeć na swój nieduży teren? Ta zieleń, drzewa, które są niezwykłe, znikną w szybkim tempie dlatego, że ktoś, kto buduje tutaj dom, nie może mieszkać pod dębem ani w krzakach. Ja teraz mało gdzie się ruszam, ale jak się znajdę na Podkowie Wschodniej, to przecież dom koło domu! Przepadł zupełnie urok, który dawniej miała Podkowa. Ja bym jeszcze wróciła do samej nazwy, kiedy to Podkowa miała się nazywać Miasto Ogród Podkowa Leśna. Trzeba było liczyć się z tym, że będą tu ulice, płoty i będzie charakter miasta taki, jaki przy staraniu o utrzymanie porządku i czystości może zostać zaakceptowany. Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba uratować te tereny, które jeszcze dadzą się uratować: myślę o parku i Parowie Sójek.

Wysłuchała Zofia Broniek.




PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY  —> spis treści numeru