PODKOWIAŃSKI MAGAZYN KULTURALNY, nr 38



Jarosław Marek Rymkiewicz

Dwa fragmenty z książki Słowacki Encyklopedia



DOMEK WIEJSKI

Wyjeżdżając z Warszawy w pierwszych dniach marca 1831 roku Słowacki pozostawił trochę sprzętów ze swojego mieszkania przy ulicy Elektoralnej u rodziny Lapierre'ów (Lapierów). Na Lesznie pod numerem ówcześnie 737, gdzie mieszkali Lapierre'owie, zostały (później zaginione) listy od Aleksandry Bécu, jakieś książki, pościel, pewnie jeszcze inne rzeczy. Wszystko to spakowane było w tłumok: „staraj się, kochana Mamo, od Lapierre mój tłumok odpytać” — czytamy w liście napisanym niemal dwa lata później (w pierwszych dniach grudnia 1832 roku) w Paryżu. Poza tłumokiem na Lesznie pozostała również toaletka, którą Słowacki nazywał karlsbadzką — nie wiadomo, co by to miało znaczyć. Los tych rzeczy pozostaje nieznany, prawdopodobnie zostały zatracone i rodzina poety nigdy ich nie odzyskała. Toaletka, książki, pościel, wszystko to, wedle projektu Słowackiego, miało się zaś kiedyś, w nieokreślonej przyszłości, znaleźć w domku, w którym zamierzał zamieszkać — a nawet spędzić całe życie — z matką, może też z Hersylią i Teofilem Januszewskimi. „Te wszystkie rzeczy — mówi tenże list z Paryża — chciałbym kiedyś w moim pokoju widzieć, w tym domku, który Teofil budować zamierza — i gdzie dla mnie, jak dla starego kawalera, dwa pokoiki od wschodu ma urządzić”. O takim domku, w którym dałoby się spędzić życie, Słowacki myślał już wcześniej, jeszcze nawet przed wyjazdem z Krzemieńca do Warszawy. W roku 1827, jako młodzieniec osiemnastoletni, rozważał możliwość kupienia, wspólnie z matką, wioski w pobliżu Krzemieńca i wtedy to, w związku z tym projektem, pojawiło się po raz pierwszy marzenie o czymś własnym, takim kawałkiem własności, który później miał być zawsze nazywany — domkiem. „Z tym wszystkim — czytamy w liście do stryja Erazma (z grudnia 1827 roku) — wolałbym na własnej mojej rodzinnej ziemi, we własnym domku życie moje przepędzić i dlatego bardzo myślę o kupieniu wioski; ale chciałbym, żeby ta była blisko Krzemieńca”. Z projektu kupienia wioski nic wtedy nie wyszło, ale marzenie pozostało i miało, bardzo natrętnie, nawiedzać Słowackiego — niemal do końca życia. Później, po wyjeździe poety z kraju, kiedy o zamieszkaniu w okolicach Krzemieńca nie mogło już być oczywiście mowy, domek zaczął zmieniać swoje położenie — można nawet powiedzieć, że przenosił się z miejsca na miejsce razem ze Słowackim, który najchętniej sytuował go właśnie tam, gdzie akurat mieszkał. Domek zmieniał też (w marzeniach) swój wygląd, w Szwajcarii był domkiem szwajcarskim, we Włoszech domkiem włoskim. W liście do matki, napisanym w Genewie w lipcu 1834 roku, poeta opisywał malwy, rosnące w pobliżu łazienek nad Arwą, gdzie codziennie się wówczas kąpał. Domek pojawia się w tym liście zaraz po opisie malw — podobny do innych domków na przedmieściach Genewy: „kiedyś mały nasz domek — biały jak śnieg — z zielonymi okiennicami, z czerwonym dachem — obsadzimy różnofarbnymi malwami. Z tyłu będzie rosło kilka jodeł i kilka brzóz drżących... i ścieżki wysypane będą żółtym piaskiem”. Kiedy nieco później Słowacki zamieszkał na krótko w Neapolu, domek z marzeń zaczął natychmiast przypominać domki stojące w okolicach Wezuwiusza: „białe domki u stóp jego”, o których mowa jest w liście napisanym w czerwcu 1836 roku. „Wtenczas ty, moja droga — czytamy tam — miałabyś mieszkanie z ogródkiem pełnym róż, tulipanów i anemonów — ja miałbym także cichą i żaluzjami zasłonioną pracownię, łódkę z białym żagielkiem na morzu, konia”. Trzeba tu jednak powiedzieć, że Słowackiemu było właściwie wszystko jedno, gdzie jego domek będzie się znajdował. Gdy w marcu 1835 roku dowiedział się (mieszkał wtedy w Pâquis), że w Dauphine pod Genewą (ale już we Francji) jest do kupienia, za 10000 franków, „domek ładnie umeblowany, maleńki [...], z ogrodem”, pisał do matki, że chce mieć taki domek i że może się on znajdować „byle gdzie” — chciałbym mieć coś swojego na tej ziemi — coś bardzo maleńkiego — coś bardzo pełnego kwiatów i drzew, i zieloności. W liście napisanym w czerwcu 1837 roku na pokładzie statku, płynącego z Trypolisu do Livorno, domek umiejscowiony jest zaś w jakimś nieokreślonym miejscu w Europie — i wynika z tego, że mógłby się znajdować właściwie gdziekolwiek: „gdybym miał jaki mój własny domek w Europie”. Pod koniec życia poety mogło się wydawać, że jego marzenie, wreszcie trochę dziecinne (bo było przecież jasne, że na kupienie domku z ogrodem, a w dodatku łódki z białym żagielkiem, nigdy nie będzie miał pieniędzy), zostanie jednak zrealizowane. Słowacki, zdając sobie sprawę, że sam, za własne czy za swojej matki pieniądze, domku, choćby najmniejszego, nie nabędzie, liczył trochę na to, że jego marzenie spełnią kiedyś Hersylia i Teofil Januszewski. „Teofilu, Hersylko — czytamy w liście z listopada 1833 roku — [...] [chcę], abyście spokojnie na wsi osiedli [...]. A w domu waszym wiejskim, tak jakeście mi przyrzekli, zbudujcie mały pokoik z oknami dwóma na wschód”. Pokoik z oknami na wschód miał być przeznaczony dla poety — i oto okazało się, w połowie roku 1846, że perspektywa zamieszkania z wujostwem (i z matką) we własnym domu wiejskim jest całkowicie realna. W tym to roku zmarła bowiem bezpotomnie w Galicji Krystyna Krzysztofowiczowa, siostra Aleksandry Januszewskiej — zaś należący do niej i położony właśnie w Galicji (nieopodal Lwowa) majątek, który nazywał się Ubień, drogą spadku przeszedł wówczas (z pewnymi powikłaniami, ale wreszcie przeszedł) na dzieci Aleksandry, Salomeę Bécu i Teofila Januszewskiego, oraz na jej wnuka, Stanisława Januszewskiego (syna nieżyjącego już brata Salomei, Jana Januszewskiego). Bardzo trudno byłoby odpowiedzieć na pytanie, czy Słowacki brał wtedy poważnie pod uwagę — koło roku 1846 czy trochę później — możliwość przeniesienia się do Galicji i zamieszkania na stałe w Ubieniu. Niewątpliwie marzył wówczas nadal o swoim wiejskim domku — tyle że marzenie to w latach czterdziestych przybrało trochę inny kształt. Domek miał być darem Bożym, czymś takim, co można by otrzymać jako nagrodę za życie przeżyte w służbie duchów. „A potem proś — czytamy w liście z marca 1843 roku — o dary Ducha Świętego dla nas wszystkich [...]. Mówię wam, że nagrodą jedyną jest prosty domek pod lipami — i miłość świata, która go nam ogrzeje w dni zimowe”. W liście, który Salomea Bécu i jej syn napisali wspólnie w czerwcu 1848 roku (spotkali się wtedy we Wrocławiu) do Teofila i Hersylii Januszewskich, mamy zdania, wyraźnie zapowiadające przyjazd poety do Ubienia — i można by z nich nawet wnioskować, że poeta pragnął wtedy, choć może nie na stałe, zamieszkać z rodziną. Nie znaczy to jednak wcale, że Słowacki rzeczywiście miał zamiar osiedlić się w galicyjskim majątku — poeta mógł uważać, że zapowiadając swój tam przyjazd, sprawi tym przyjemność wujowi i jego żonie. „Przygotujcie się więc na to — czytamy w tym liście — że mię kiedyś nie dzień jeden, ale całe miesiące w waszym Ubieniu gościć będziecie [...]. O to więc was proszę — abyście zawsze z lampami zapalonymi czekali na mnie”. Salomea Bécu, osoba (przynajmniej w takich kwestiach) znacznie trzeźwiejsza, prawdopodobnie zrozumiała od razu, że zapowiedź jej syna wcale się Teofilowi i Hersylii nie spodoba — i że nawet słowa „w waszym Ubieniu” mogą im nie wystarczyć. Zaraz więc, w tym samym liście, zapewniła swojego brata i jego żonę, że choć Julo „chciałby bardzo być w Ubieniu” — to „nie rości sobie do niego prawa” oraz „nigdy gospodarować nie myśli”. Reszty można się tylko domyślać — Salomea, rozstając się z synem, wytłumaczyła mu, że lepiej będzie, jeśli zrezygnuje z przyjazdu do Ubienia; Januszewscy, zaniepokojeni zapowiedzią pojawienia się w ich majątku jeszcze jednego właściciela, dali Salomei do zrozumienia, że jej syn nie będzie u nich mile widziany — i tak skończyły się ostatecznie marzenia o domku z malwami czy choćby o jednym pokoiku „z oknami dwóma na wschód”.



Korespondencja Juliusza Słowackiego. Opracował Eugeniusz Sawrymowicz. Wrocław 1962, t. 1, s. 27, 160, 223 – 224, 251, 289, 332 – 333, 352, 514; Wrocław 1963, t. 2, s. 195 – 196.



OGRÓD W PÂQUIS

Dom w Pâquis, w którym mieścił się pensjonat pani Pattey, stał — jak pisał Słowacki w liście do matki w styczniu 1833 roku — „w ogrodzie między świerkami i sosnami”. Wielkość ogrodu nie jest znana, ale musiał on być dość duży, bowiem — choć dom był odległy zaledwie (jak dowiadujemy się z tego samego listu) „o kilkadziesiąt kroków od miasta” (od Genewy, a nie od Pâquis — panowała tam „wiejska cisza”. O tym, że ogród wokół domu był duży a może nawet bardzo duży, świadczy też opowieść o koszeniu siana, którą mamy w innym, późniejszym liście Słowackiego (z czerwca 1835 roku) — wynika z niej, że kiedy w czerwcu w Pâquis koszono siano, układano je w kilka, może nawet wiele kop: „otóż, kiedy tutaj skoszono siano, wyszliśmy wszyscy po śniadaniu i położyliśmy się na kopach rozrzuconych — panie i chłopcy, i panienki — i tak leżeliśmy całą niedzielę”. Poza świerkami i sosnami w ogrodzie były jeszcze inne drzewa: kilka czy kilkanaście jodeł, kasztany i przynajmniej jeden dąb. Z okna swojego pokoju na drugim piętrze Słowacki widział sosnę, dwa świerki oraz „dąb stary”. Jodeł mogło być tam nawet znacznie więcej i wygląda na to, że panie Pattey, w czasie pobytu poety w pensjonacie, dosadzały jodły w swoim ogrodzie — w listach jest bowiem mowa o alei jodłowej i domu ukrytym wśród jodeł, ale także o małych jodłach: „ogród pełny małych jodeł — czytamy w liście z lutego 1834 roku — ciągle ma przyjemną postać”. Choć pensjonat otoczony był drzewami, wydaje się, że teren ogrodu był podzielony i że była tam jakaś część, którą można nazwać parkową, oraz, gdzieś w pobliżu domu — może od strony wjazdu — jakaś część ściśle ogrodowa. Do części parkowej należała aleja z jodeł i kasztanów, o której mówi list do matki z listopada 1833 roku: „w ogrodzie zasadźcie aleję z kasztanów i jodeł na przemiany, aby mi przypominała aleję, po której teraz chodzę”. O części ogrodowej wiadomo znacznie mniej — tylko tyle, że był tam „klomb z róż” (także widoczny z okna pokoju Słowackiego) oraz prawdopodobnie jakieś grządki, na których Eglantyna Pattey sadziła i hodowała kwiaty. Co do grządek nie ma jednak pewności, czy istniały one w rzeczywistości, czy były tylko projektowane i miały zostać założone dopiero wówczas, gdy panie Pattey wygrają sprawę sądową z właścicielem domu i ogród stanie się ich hipoteczną własnością: „robiemy więc już — mówi list z kwietnia 1834 roku — projekta z panną Eglantyną, aby się zająć sadzeniem i zbieraniem kwiatów”. Jeśli chodzi o kwiaty, to w listach mowa jest, poza różami, jeszcze o fiołkach i pierwiosnkach oraz o bzach, lecz już przekwitłych — na początku czerwca. Szczególnie godne uwagi są fiołki, najczęściej przez Słowackiego w listach do matki wspominane. Kwitły one nad brzegiem Lemanu niemal przez cały rok — o kwitnieniu fiołków oraz ich zbieraniu w towarzystwie Eglantyny Pattey mowa jest również w listach pisanych w miesiącach zimowych: z połowy lutego 1833 roku („zbieramy fiołki, które już się pokazują”), z pierwszych dni stycznia 1834 roku („w ogrodzie uzbierałem bukiet fiołków”) i z końca lutego 1834 roku („fiołki zawsze kwitną”). Trochę musi zastanawiać to, że fiołki w Pâquis były, według Słowackiego, nie fiołkowe, lecz żółte: „ogród nasz okrył się tysiącami fiołków i pierwiosnków, które tu żółtego i różowego są koloru”; „teraz bukiet żółtych pełnych fiołków i lewkonii mam przed sobą”. Nasuwa to podejrzenie (trudne jednak do udowodnienia), że mowa jest tu o jakichś innych kwiatkach — i że fiołkami poeta nazywał zdziczałe bratki, które może kwitły w Pâquis gdzieś pod jodłami czy świerkami. Poza zbieraniem fiołków czy bratków Słowacki miał w ogrodzie pani Pattey jeszcze inne zajęcia. List z czerwca 1833 roku mówi, że brał tam udział w różnych grach ogrodowych — „po obiedzie z pannami gram w wolanta i w obręcze, czyli w kółka”; z listu napisanego w kwietniu 1835 roku dowiadujemy się zaś, że pomagał Eglantynie Pattey w pracach ogrodowych — kopał, sadził kwiaty i nawet zbudował w ogrodzie „małą altankę”. Gdy panie Pattey wiosną 1838 roku wyprowadziły się z Pâquis do centrum Genewy, Eglantyna (wiadomo o tym z jej listu do poety, który dostał on we Florencji) spaliła altankę: „j'ai fait brüler notre pavillon pour que personne autre ne s'y mette a l'ombre”. Altanka została spalona mniej więcej dwa i pół roku po wyjeździe Słowackiego ze Szwajcarii — świadczy to niewątpliwie o stałości uczuć Eglantyny. W ogrodzie można się było również bawić z dwoma małymi kotami pani Pattey — list z listopada 1835 roku mówi, że goniły one „po dziedzińcu za suchymi liściami klonu”. Wynika z tego, po pierwsze, że w pobliżu domu, między jodłami i sosnami, rosły też jakieś klony (lub choćby jeden klon) oraz, po drugie, że droga do domu i może do ogrodu prowadziła przez dziedziniec — ten dziedziniec mógł oczywiście znajdować się także na tyłach domu. Ogród — i to była jego funkcja najważniejsza — służył także jako miejsce marzeń, którym Słowacki oddawał się tam samotnie lub we dwoje. Marzeniom samotnym sprzyjał ukazujący się w perspektywie alei jodłowej Mont Blanc: „ogród zawsze zielony — czytamy w liście z lutego 1833 roku — a na horyzoncie wysoko wznosi się Mont Blanc śnieżny”. Marzeniom można się też było oddawać wspólnie z piękną Eglantyną Pattey: „często z panną Eglantyną siadamy na ziemi w ogrodzie — i słuchając szmeru spadających liści marzymy o wielu rzeczach”. Na pytanie, czy siedząc z Eglantyną na murawie pod jodłami (lub w zasłoniętej krzewami przekwitających róż altance), poeta oddawał się tylko marzeniom i już niczemu innemu, nie ma oczywiście dobrej odpowiedzi. Z tego, że w listach do matki Eglantyna nazywana jest ukochaną siostrą i że sam siebie Słowacki nazywał w tych listach jej bratem, niewiele wreszcie wynika — bo są takie rzeczy, z których syn, nawet bardzo kochający, matce się nie zwierza.



Korespondencja Juliusza Słowackiego. Opracował Eugeniusz Sawrymowicz. Wrocław 1962, s. 166 – 167, 172, 181, 192, 194, 213, 224, 227, 232, 241, 296, 305, 317, 394.




 <– Spis treści numeru